#Notatnik

Slovakian Rainbow

Beautiful, cozy Rainbow in Slovakia, than small trip to Beskidy mountains in Poland. Uff… many things happened :)

In total Ithere were about 6 weeks on the Rainbows this year. Coming back to any city after this, is not an attractive thing to do.

So now one more trip to the mountains for autumn solestice, and will back to organize things. In two weeks California :)

And soon continuation about Peru.

//

Było piękne, kameralne Rainbow na Słowacji, był mały wypad w Beskidy. Uff, Sporo się podziało :)

Łącznie około 6 tygodni na Rainbow w tym roku. Powrót do miejskiego babilonu po czymś takim, nie wydaje się atrakcyjny.

Teraz jeszcze na chwile w góry, na jesienne przesilene i wracam ogarnąć trochę sprawy. Za dwa tygodnie Kalifornia :)

Niedługo też ciąg dalszy o Peru.

_MG_4527-Edit

_MG_4624-Edit

_MG_4537-Edit

_MG_4534-Edit

_MG_4556-Edit

_MG_4596-Edit-Edit

_MG_4575-Edit

_MG_4549

_MG_4703-Edit

_MG_4560-Edit

_MG_4573

_MG_4567

_MG_4681-Edit

_MG_4589-Edit

_MG_4708

_MG_4741-Edit

_MG_4696

_MG_4654-Edit

 

Hej

Posted in Notatnik / Note by ja on October 14, 2012

Wracam po przerwie. Popadłem w pewnego rodzaju stan zwlekania i chciałem zrobić wszystko na raz.

A czasem się tak nie da : )

Więc powolutku dorabiam, dopokazywuje.

/

Coming back after break. I quess I fell into a state of procrastination and I wanted to make everything in one time. Sometimes it’s simply impossible.

So, I slowly go forward : )

Droga

Posted in DROGA / THE ROAD, Notatnik / Note, Podróż / Travel, Słowa / Words by ja on September 9, 2012

24.07

  ja

Zacząłem o 10, Marta zrobiła mi zdjęcie przed podróżą. Potem zniosłem rower i zacząłem jechać. Trochę upału i otumanienia, którego człowiek nie jest do końca świadomy. Pierwszy dzień zawsze polega na złapaniu rytmu. Ciało jest jeszcze niedopasowane i trochę się buntuje. Czasem jadę za szybko czasem wolniej z ciągłym poczuciem wybicia z rytmu.

Krajobraz na południowy wschód od Lublina przypomina dzikie podgórze choć do gór jeszcze daleko. Ludzie zagadują, sklepów w wioskach co raz mniej a domostwa skromnieją. Za Janowem długo jechałem przez las.

Było spokojne łagodne popołudnie, po obu stronach drogi rozpościerał się wielki pachnący las – bardzo jednorodny krajobraz. Mimo ciągłej jazdy przez dłuższy czas w krajobrazie zmienia się niewiele. W takich momentach zamyślam się i odpływam gdzieś na jakiś czas. W tamtej chwili akurat spojrzałem na licznik zobaczyłem liczę 99,8km. Fakt ten spowodował, że ocknąłem się i zacząłem pospiesznie wyszarpywać aparat z kieszeni. (nagle moim celem było zdążyć na 100) Nie zastanawiałem się za bardzo nad sensem tego co robię. To raczej impuls. W momencie przekroczenia pierwszych 100km zrobiłem sobie zdjęcie. Próżno się zastanawiać nad celem tego. Może chodzi o to, że nigdy nie mam wyzerowanego licznika, (o ile w ogóle go używam) i ta liczba, ten moment zwieńczenia czy zamknięcia jednodniowego etapu w okrągłej liczbie – zmotywował mnie. Może chciałem zarejestrować jakieś zmiany w moim wyglądzie w miarę przemieszczania – fotografia może być ciekawym łącznikiem czasu i miejsca. Może też być po prostu pamiątką albo wszystkim po trochu. Trudno powiedzieć. Tak naprawdę to sam nie wiem.
Untitled-1

100km

 25.07

Jadę dziś od samego rana. Na początku było ciężko. Co do drugiego dnia też obowiązuje pewna zasada – jest bolesny. W plecaku mam dwa aparaty – mały i duży. Nadgarstki i ramiona bardzo bolą. Wymyślam różne sposoby jak trzymać kierownicę i na której niezdrętwiałej części pleców zawiesić plecak. Staram się jak najmniej trzymać kierownicę, właściwie to się nawzajem unikamy, przytrzymuje ją ledwie końcówkami palców. Głęboki chroniczny ból przegubów. Ale nie ma co marudzić, taka jest cena. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni.

Duchota i lepkość tego dnia w połączeniu z ruchem ciężarówek na drodze Biłgoraj – Przemyśl, robiła swoje. Pod koniec dnia zjechałem z głównej trasy i w okolicach Dynowa pojawiły się pierwsze łagodne wzgórza. Zaczęła do mnie docierać cała fajność mojego położenia, zbiegło się to z przechodzącymi burzami. Co kilka kilometrów ukrywałem się w samotnych murowanych przystankach. Spocony i mokry od deszczu siadałem i czekałem. To taki stan gdzie nie można nic zrobić i nie ma nic do zrobienia. W takich właśnie momentach – czekaniu, słuchaniu ciszy, schodzą z człowieka napięcia i frustracje, które przylgnęły w mieście.
200

200km

Prawie dojechałem dziś do Dynowa, zatrzymał mnie deszcz. Właśnie uderzył piorun, grzmot był taki że ziemia zadrżała. Leżę w suchym hamaku pod płachtą. Schowałem też wszystkie rzeczy i rower. Fajne schronienie. Kilkanaście centymetrów nade mną odbijają się krople. Z daleka niosą się się grzmoty – jeden za drugim. Czasem łagodnie a czasem łamiąco i ostro.

Nie mam w tej drodze planu. Moim planem są chwile. Czuje duże zmęczenie ale dobrze mi to robi.

Dobrze będzie zaraz usnąć i wsłuchiwać się w deszcz. Oby rano była pogoda.

27.07

Rano nie było pogody, wszystko dookoła mokre. Ruszyłem do Dynowa, noga nie podawała. Spędziłem tam jakiś czas na ławce pod wielką topolą przeczekując największy deszcz. Piłem lokalną oranżadę i obserwowałem miasteczko w poczuciu, że zaraz będę gdzie indziej i nic mnie nie trzyma. W gruncie rzeczy mamy w życiu niewiele sytuacji gdzie rzeczywiście “nic nas nie trzyma” Zazwyczaj jesteśmy tam gdzie mieliśmy być, ciągle planujemy, kierujemy się logiką/schematem. Miasto narzuca pewną presję gonitwy, którą nasiąka się bezwiednie. Zupełnie inaczej wszystko to  wygląda z poziomu obserwatora, który po prostu jedzie. (uśmiech)

Po 60 deszczowych kilometrach bez błotników, dojechałem w pogodzie ducha do Grabówki. Chata była pusta i zamknięta. Wszystko dookoła tętniące roślinnością. Rozłożyłem hamak na poddaszu w stodole i momentalnie usnąłem. Gdy się obudziłem była 18, ciepłe popołudniowe światło zalało cały gąszcz roślin, stodołę i mnie.

slowacjaauto-2

300km

Chata była zamknięta ale mnie podkusiło żeby poszukać klucza. I udało mi się, znalazłem w jednym miejscu mały powycierany kluczyk który pasował do drzwi. Udało się. Jest w tej chwili, tym sposobie myślenia coś wspólnego. Komuś przyszło do głowy żeby go tam zostawić, a ja pomyślałem, że właśnie ten ktoś mógłby tak pomyśleć. Jakaś taka namiastka porozumienia, pomimo odległości, odstępu czasu i braku kontaktu.

29.07

Jestem na Słowacji. Wczoraj a właściwie dzisiaj o 4 rano przyjechał do Grabówki Klaudiusz z trójką dzieci. Jest to ten sam Klaudiusz któremu zrobiłem zdjęcie na Rainbow 3 lata temu. Wstałem o 8 i zacząłem się zbierać, chwile później spotkałem Klaudiusza w chacie, zaczęliśmy rozmawiać i tak nam zeszło do 12. Wyruszyłem dosyć późno. Najpierw przejechałem jednym tchem 50km w upale, a potem już było trudniej. Lubię jak jest ciepło i raczej nie narzekam że mi za gorąco. Aczkolwiek ciągły żar od góry i dołu, ciężki plecak i ból – dają wycisk. Najbardziej odczuwam to przez otępienie. Dopiero po kilkunastu minutach odpoczynku zdaje sobie sprawę w jakim wcześniej byłem stanie, wracam na chwilę do rzeczywistości, a potem znowu wsiadam, jadę i stopniowo przechodzę w stan umownej świadomości.

slowacjaauto-3

400km

Droga była prosta i płaska jak patelnia, nawet długie podjazdy pod wzgórza były proste. Jedzie się pod górę, widzi się daleką drogę przed sobą, która tonie i rozmywa się w wysokiej temperaturze i wcale się nie przybliża, długo to trwa. Ciężka sprawa. Może to kwestia charakteru – może nie, ale wolę wzgórza i pokręcone drogi.

Śpię w małym lasku na łąkach u szczytu góry. Ładny widok. Dobry dzień, bardzo ciekawa rozmowa z Klaudiuszem.

Untitled-1a

500km

30.07

Leżę wygodnie w hamaku. Z płachty nade mną woda leje się strumieniami, pioruny się zbliżają. Już tak 40 minut. A ja sobie leżę beztrosko. Wszystkie moje rzeczy i rower są pode mną, też suche. Zdążyłem w ostatnim momencie. Nigdy chyba nie spędziłem tak silnej ulewy w jak przyjemny sposób.

Po zapisaniu tych słów, poszedłem nad strumień, który przybrał już nieco pod wpływem deszczu. W pewnym momencie zrobiło się znacznie ciemniej i zaczęły strzelać pioruny. Były bardzo blisko a dźwięk tak silny, że kilka razy odruchowo się schyliłem. Deszcz i wiatr jeszcze się natężył. Padało tak, że nie widziałem drugiej strony strumienia, ciężko było ustać na nogach. Zamoczyłem twarz w dłoniach z wodą i poczułem na plecach setki piekących uderzeń. Gdy otworzyłem oczy na dłoniach zobaczyłem kulki gradu. Z trudem znalazłem obozowisko. Płachta łopotała na wszystkie strony, ledwo wytrzymywała napór wiatru. W hamaku była wielka kałuża, której w żaden sposób nie mogłem się pozbyć bo woda spływała po sznurkach na których był zawieszony. Krople wody krążyły wszędzie, nawet pod zadaszeniem. Próbowałem nad wszystkim zapanować. Poszedłem przywiązać z powrotem płachtę i dopiero wtedy zauważyłem świeżo połamane drzewa. Tu kończą się żarty. Jeszcze chwile próbowałem wylać wodę z hamaka i nagle zdałem sobie sprawę że poza grzmotami i cieknącym deszczem, słyszę jeszcze jakiś szum. Poświeciłem latarką w stronę strumienia i to co zobaczyłem z na prawdę mnie przeraziło. Strumień zamienił się w rzekę płynącą szokująco szybko. Był co raz większy i zbliżał się do mnie, mimo że byłem na wzniesieniu. Poczułem się w niebezpieczeństwie. Wrzuciłem wszystkie mokre graty na rower i zacząłem się przedzierać przez gęsty zalany las. W końcu udało mi się dojść do drogi.

Drzwi w opuszczonym budynku przy zamkniętej górskiej drodze były zabite deskami od środka. Wywarzałem je dłuższą chwilę, byłem zdeterminowany. W środku było duże pomieszczenie pełne słomy i dwa mniejsze, z czego jedno było suche. Rozłożyłem koc wzięty z Grabówki, śpiwór który na szczęście był suchy i długo próbowałem zasnąć. Nigdy jeszcze nie doświadczyłem żywiołu tak mocno.

31.07

Rano obudziłem się totalnie bez sił. Poszedłem na piechotę sprawdzić co z hamakiem, który wczoraj zostawiłem. Na szczęście tam był. Zbieranie się do drogi zupełnie mi nie szło. Byłem otępiały i zgaszony. Zauważyłem, też że w pomieszczeniu gdzie spałem leżał stary worek z chemią.

Scan-120821-0058-Edit

Jazda na rowerze szła bardzo powoli. Nic nie jadłem. A czekał mnie najdłuższy i najwyższy podjazd całego wyjazdu. Mam taką zasadę, że jak jadę pod górę to nigdy nie robię przerw. Wjechałem z trudem – można nawet powiedzieć, że ledwo co. Było zimno i bardzo wilgotno, jechałem przez chmurę. Na włosach skraplała mi się woda. Droga była bardzo zła. Zjazd miał ok 15km i w sporej mierze  18% stromizny. Musiałem robić przerwy żeby obręcze kół wystygły od ciągłego hamowania. Gdy rower jest załadowany, bardzo szybko nabiera się prędkości. Momentu na moment jedzie się 70km/h. Po drugiej stronie góry było słońce i zupełnie inna kraina. Słońce podziałało jak lekarstwo.

Scan-120821-0063-Edit-2

600km

Reszta drogi na Rainbow upłynęła dziwnie. Były dwa duże deszcze, które przeczekałem na “zastavkach” Jechałem mokrą ruchliwą trasą, pędzące ciężarówki spychały mnie z drogi podmuchami mokrego  deszczowego wiatru. Po 40 kilometrach dojechałem do miasteczka Tornala, tam wszystko się zmieniło. Ludzie troszeczkę ciemniejsi. Ciągle słyszało się Węgierski. Teren z gór zamienił się na płaski i rolniczy, gdzieniegdzie łagodne wzgórza. Drogi były wąskie i usiane pełnymi owoców jabłoniami po obu stronach. Wszystko bardzo poetyckie, gęste i w słońcu. Wygląda to jakby droga była na siłę wciśnięta między drzewa. Dojechałem na Rainbow 50km za ostatnim zdjęciem. Ale tam droga się nie skończyła.

Na każdym zdjęciu wyglądam jak inna osoba. I chyba trochę tak jest.

Tagged with: , , , , ,

Oddalam się

Dziś trzeci dzień drogi. Pokonywanie całej drogi na rowerze jest ciekawe. Nie robiłem tak wcześniej, sam nie wiem czemu. Jakoś tak się utarło od samego początku, że zaczynaliśmy/zaczynałem podróż z granicy. Może mając w perspektywie Bośnię czy Kosowo łatwiej było (ze względu na poczucie odległości) zacząć od granicy, trudno powiedzieć.

Teraz jest inaczej. Jadę tylko na Słowację i próbuję to wydłużyć. Mija trzeci dzień a ja ciągle w Polsce. Jadę okrężnymi trasami. Krajobraz i zaciąganie ludzi zauważalnie się zmienia, drzewa mają więcej liści i inaczej szeleszczą. Ze sklepów stopniowo znikała “Perła” a pojawiał się “Leżajsk”, teraz nie ma ani tego ani tego (tu się pije “Harnasia”)

Teraz jestem 20 km od Sanoka. Siedzę sam w pustej chacie/komunie. Popijam wodę ze studni i słucham trzeszczących Chemical Brothers z kasety która akurat była w magnetofonie. Wszystko tu jest drewniane, ciche, nawet wpadające światło było jakieś takie kojące. Miła atmosfera. (zrobiłem tu kiedyś zdjęcie z Frankiem grającym na flecie, w Rainbow)

Przyjechałem dziś o 15, położyłem się w hamaku i od razu usnąłem. Trzeci dzień na rowerze jest zawsze najtrudniejszy. Teraz przyjemnie czuć i słychać noc, zmęczenie schodzi. Ćmy dziarsko odbijają się od okrąglutkiego 14″ crt przedemną. Zobaczymy co będzie dalej. Burze skutecznie utrudniają mi jechanie. Dzis przez deszcz zrobilem tylko 50km, wcześniej ciągnąłem po 12o. Ale nie spieszę się, raczej cieszę się tą drogą, daję się ponieść. Możliwe, że pomieszkam tu jeszcze, jutro ma wszędzie padać. Tymczasem Marta rusza robić zdjecia o granicy i mamy spotkać się za ok 2 tyg na Słowacji.

Fajnie o tym pisać w trakcie jak się to dzieje.

Sorry, too tired for exact translation. I’m still in Poland, going on bicycle to European Raibow in Slovakia. Currently in old cottage in mountains. We will see what will be next, I’m not planning at all.

Tagged with: , , ,